Jakiś czas temu rzuciła mi się w oczy reklama programu telewizyjnego „Supermodelka Plus Size”.
To, że się rzuciła, to nic dziwnego. Reklama bowiem również była zdecydowanie plus size, zajmowała całą niemal powierzchnię ściany frontowej akademika „Riviera”. A ponieważ często tamtędy przechodzę, byłem skazany na jej oglądanie.
Programu nie oglądałem, ale ten widok skłonił mnie do rozmyślań. Skąd właściwie bierze się pomysł oswajania nas z owym „plus size” – czyli, mówiąc po polsku – otyłością?
Mój lepiej zorientowany przyjaciel podzielił się ze mną wiedzą, że – ostentacyjnie – programowi przyświeca niezwykle zacny cel: walka z anoreksją wśród modelek. Ja oczywiście nic przeciwko modelkom nie mam, a i anoreksji nie lubię. Jako mężczyznę i przedstawiciela homo sapiens martwi mnie widok dziewczyny nazbyt wychudzonej i „minus size”. Umówmy się bowiem, że ewolucja tak nas ukształtowała, iż zdrowo i atrakcyjnie wyglądają dla nas głównie osoby o wadze – z grubsza – normalnej.
Ale, nawet podpisując się obiema rękami pod tak szczytnym celem, nie mogę nie zauważyć, że wśród różnorakich, mniej lub bardziej rozdmuchiwanych przez media zagadnień społeczno-polityczno-ideologicznych, jest to problem wagi najwyżej słomkowej.
Powinniśmy, jak najbardziej, dbać o nasze modelki. Lecz odsetek populacji to raczej niewielki…
(Ach, te niewymuszone rymy.)
Gdyby naprawdę o to chodziło, czy nie wystarczyłaby jakaś mała fundacja, jakieś Towarzystwo Miłośników Modelek na przykład – zamiast programu telewizyjnego i to od razu – „plus size”?
No ale przecież wiadomo, o co chodzi
Każdy taki program oczywiście ma na celu przede wszystkim wygenerowanie przychodów. Ktoś tam sobie zapewne policzył, że w obecnych czasach oglądalność powinna być duża. Być może ten ktoś nawet zajrzał do tego oto – było nie było, rządowego – dokumentu:
Program świetnie się wpisuje również w aktualny trend poprawności politycznej. Z natury odstręcza nas wszelka inność lub nienormalność. W końcu w naturze chodzi o survival of the fittest i selekcję najlepszych, najzdrowszych genów. Co świetnie widać w zachowaniach dzieci, które lubią sobie drwić z odmienności, w tym i nadwagi – niedawno miałem okazję zaobserwować to wśród skądinąd zgodnego i kochającego się rodzeństwa.
Na pewno istnieje grupa oglądających szczerze sympatyzujących z występującymi w programie dziewczynami. Jak i taka, która go ogląda, aby z nich kpić i rozładowywać własne kompleksy.
Oczywiście, większość dzieci (jak i niektórych dorosłych) udaje się takich zachowań oduczyć. Szkoda tylko, że cukrzyca, choroby układu krwionośnego i cała masa innych problemów zdrowotnych powodowanych przez otyłość nie są równie podatne na tę społeczną tresurę i nadal drwią sobie z owego „plus size” w najlepsze.
Czy na pewno ważniejsze od uświadamiania i zapobiegania chorobom jest to, aby przypadkiem nie urazić uczuć osób trochę bardziej „przy kości” tudzież „puszystych”? Czy mamy przyzwyczajać się więc i akceptować otyłość – przepraszam, plus size – jako nową normę?
Niestety jesteśmy, my i nasze dzieci, na nią skazani. Oczywiście, z poprawką na własną, indywidualną świadomość i wybór stylu życia.
Złowieszcza synergia
Jest w tym wszystkim mniej widoczny ale bardzo istotny aspekt, dotyczący dwóch z najbardziej dochodowych gałęzi naszej korporacyjnej rzeczywistości – przemysłów spożywczego i farmaceutycznego.
Jak już wspomniałem, programu nie oglądam – ale odważę się zgadnąć, jakiego rodzaju reklamy dominują podczas jego emisji. I nie – nie chodzi mi o reklamy hulajnogi ani wózków widłowych (jeśli się mylę, to koniecznie proszę o korektę :).
Przemysł spożywczy od lat jest znany z tendencji do naukowego manipulowania składem i marketingiem swoich produktów tak, abyśmy jak najbardziej się od nich uzależniali i kupowali je jak najczęściej. Coca-cola jest tutaj sztampowym już przykładem. Nie ma wątpliwości, że akceptacja powszechności nadwagi byłaby dla niego wielkim sukcesem.
Z drugiej strony, nastawiona na leczenie objawowe zachodnia medycyna również dzięki niej generuje niemałe zyski. W końcu, im więcej chronicznych chorób i im dłużej żyją ich nosiciele, tym więcej wszelkiej maści lekarstw, pigułek i usług medycznych udaje się sprzedać.
Ta synergia dwóch z najpotężniejszych przemysłów naszej korporacyjnej cywilizacji jest, doprawdy, równie niesamowita, jak złowieszcza.
I nie ogłaszam tu, bynajmniej, żadnych teorii spiskowych. Choć decydenci na szczycie wielkich korporacji na pewno zdają sobie sprawę ze społeczno-zdrowotnych skutków maksymalizacji swoich zysków. To po prostu efekt panowania kapitalizmu korporacyjnego. Współzależność, która wyłoniła się w nim w sposób jak najbardziej naturalny. Niestety, nie bardzo widać, co można zrobić, aby ją zniszczyć.
Rośnij więc nam, konsumencie plus size i wydawaj, wydawaj jak najwięcej, a my nie tylko postaramy się, abyś żył w swoim obrzękłym, schorowanym stanie jak najdłużej – ale i żebyś czuł się normalny i akceptowany! Tak – to ty jesteś naszą przyszłością, więc dumnie noś swój nowy tytuł: homo crassus (i, miejmy nadzieję, wciąż jeszcze sapiens).
Historio, ratuj!
Jest jednak nadzieja. Może nie dla nas, może nawet nie naszych dzieci, ale na pewno dla kolejnych pokoleń.
Pomimo coraz łatwiejszego dostępu do informacji, dla większości z nas taki sposób odżywiania się i leczenia jest zupełnie normalny. Tak zwykły i normalny, że nie zastanawiamy się nad nim, dopóki ktoś na jego grozę nie zwróci uwagi.
Równie normalny, jak dla żyjących w średniowieczu – publiczne tortury i palenie czarownic.
Równie normalny i akceptowany jak przez tysiące lat – niewolnictwo.
Kiedyś, moim zdaniem już w nieodległej przyszłości, nastąpi zmierzch obecnego modelu cywilizacyjnego. Z historycznego punktu widzenia, to eksperyment który trwa mgnienie oka w porównaniu z nadchodzącymi – z mniejszą czy większą pewnością – tysiącleciami istnienia naszego gatunku. I być może nasi potomkowie będą patrzeć na niego i jego społeczne skutki tak, jak my patrzymy na barbarzyństwa poprzednich epok.
Na koniec – bardziej a propos języka poprawności politycznej, niż głównego tematu tego wpisu – nie mogę się powstrzymać przed dołączeniem klipu z udziałem nieodżałowanego George’a Carlina :).